|
Gildia Fantastów Wadowicki klub miłośników fantasy i science-fiction
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Wiedźma
Turkuć Podjadek
Dołączył: 24 Lut 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Nie 20:48, 28 Lut 2010 Temat postu: "Mutacja" |
|
|
A więc... Cała książka jest oparta na postaciach z forum X-Men RPG, więc tematyka jest coś ala X-Men ;p
Na razie pierwszy rozdział. Jeśli będzie ktoś chciał przeczytać więcej to wkleję resztę... Tylko się przy tym nie załamcie XD
"Mutacja" - tom pierwszy
Jest 2067 rok. Przetworzona żywność i zanieczyszczenia przede wszystkim przyczyniają się do zmian genetycznych wszelkich żywych organizmów.
Ci, którzy pozostają odporni na mutację, są większością i starają się zniszczyć odmieńców. Dlatego wszyscy żyją w strachu, ponieważ każdy może zostać oskarżony o to, że jest jednym z mutantów.
Rozdział I
„Początek”
Wszystko ma swój początek – nowe życie, zniewolenie, codzienne czynności, a także najzwyklejsza rozmowa.
Od czegoś zawsze trzeba zacząć.
– Cześć – drobne, kobiece palce równomiernie wystukały napis na klawiaturze.
– Hej! – niemalże od razu na ekranie pojawiła się odpowiedź w shoutboxie. – Do jakiej grupy chcesz dołączyć? – administrator forum zdawał się być zainteresowany nowo przybyłą osobą.
– Zastanawiam się między ludźmi, a neutralnymi...
– Czytałaś regulamin? Masz już kartę swojej postaci?
– Spokojnie! To forum jest pierwsze, które odwiedziłam. Wpierw muszę się zorientować, co tutaj macie – była zadowolona z faktu, że przynajmniej w Internecie mogła czuć się swobodnie, mimo wysokiej pozycji społecznej.
– OK – było zalogowanych sześć osób, ale tylko Janet z nią rozmawiała.
Wydawała się być bardzo sympatyczną osobą. Z największym spokojem doradzała i wszystko cierpliwie tłumaczyła.
Amija codziennie wchodziła na jedno i to samo forum RPG. Uwielbiała grać i nie myśleć o monotonnej rzeczywistości, jaka ją otaczała.
Zawierała nowe znajomości i świetnie się przy tym bawiła. Z czasem już każdy ją rozpoznawał. Potrafiła rozkręcić grę w każdym, nawet najnudniejszym momencie, nie będąc przy tym wulgarną, ani obraźliwą w stosunku do innych userów.
– Amija! – rozległ się głos, dochodzący z parteru. – Jedziemy! – dziewczyna natychmiast zbiegła na dół.
– Długo was nie będzie? – jej głos był delikatny i cichy.
Długie, ciemnobrązowe włosy z miedzianymi pasmami łagodnie opadały na ramiona i plecy, sięgając za pas. Blada cera dodawała jej uroku i wrażliwości.
Ostatnimi czasy często przeczucia tej młodej kobiety sprawdzały się. Gdy tylko tym razem się odezwały, jej serce ruszyło w dziki pęd. Nie wiedziała, co się stanie. Wiedziała, że będzie to bardzo złe...
Dorian Angel był jedną z najbardziej znanych osób. Prowadził potężną firmę o globalnym zasięgu. Zawsze był przykładnym ojcem dla Amiji i mężem dla Elizabeth.
– Tyle ile zawsze – szeroko się uśmiechnął. – Wiesz, jakie są te bankiety – z gracją podał szal małżonce i razem wyszli.
Amija delikatnie się uśmiechnęła i pobiegła do swojego pokoju na piętrze.
– Jestem – szybko napisała. – Więc co z tym zjazdem? - chociaż na chwilę jej złe przeczucia zostały zagłuszone przez wielką radość. – Ile osób będzie?
– Ja, Alice, Greta i Arthur na pewno będziemy. Co do reszty nie wiem.
– To i tak miło, że w końcu choćby was poznam w realu – spojrzała w stronę drzwi w swoim pokoju, a jej serce mocniej załomotało.
Nie wiedziała, co się dzieje, ale czuła, że jest coś nie tak...
~ miesiąc później ~
Janet włączyła telewizor. Akurat szły wiadomości. Zrezygnowana oparła się o stół, popijając niewielkie łyki herbaty.
– To już miesiąc, jak zniknęła córka i żona Doriana Angel. Porywacze wciąż się nie odezwali. Przypuszcza się, że nie żyją... – ściszyła dźwięk i zwróciła się w stronę znajomych, przebywających w jej pokoju.
– Jak myślicie? Co mogło się stać? – zapytał siedemnastoletni młodzieniec, którego czarne włosy były krótko ścięte, a strój przypominał typowy dres.
– Przecież jej rodzina była niezwykle wpływowa. Może ktoś chciał się zemścić na Dorianie? – Janet wyglądała na poruszoną, a jej szczupłe ciało, wydawało się być aż nadto wątłe. – Teraz to nic tylko z domu nie wychodzić... Nie chciałabym spotkać jednego z mutantów – wzdrygnęła się, jakby zobaczyła coś paskudnego.
– Skąd wiesz jacy są, skoro nikogo takiego nie spotkałaś? – oburzyła się wysoka, szczupła, dwudziestoletnia kobieta o kocich oczach. Jej ciemnobrązowe, proste włosy opadały na ramiona okryte czarną bluzą. – Może są tacy jak my tylko potrafią coś więcej? Naukowcy trąbią na lewo i prawo, że są niebezpieczni, ale dotychczas nikogo z nich nie złapano.
– No dobra, ale... – niska, nieco pulchna dziewczyna o krótkich farbowanych na czarno włosach nie skończyła, ponieważ Cate weszła jej w słowo.
– Żadne ale! – zacisnęła rękę w pięść. – To też ludzie – fuknęła niezadowolona i wyszła z pokoju.
– Ech... Bije jej w dekiel – stwierdził Arthur i zastukał palcami o oparcie fotela. – Sądzi, że fajnie by było zostać mutantem.
Niska blondynka o normalnej budowie ciała uśmiechnęła się dość dziecinnie, przyglądając się zaszłej sytuacji.
– Więc gdzie dzisiaj gramy? – Alice odgarnęła z czoła platynowe pasmo, które opadło na jej błękitne oczy. – Na polanie za lasem? – poruszała cwanie brwiami i znów dziecinnie się uśmiechnęła.
– A tam nie jest ta elektrownia jądrowa? – Arthur nie wyglądał na zadowolonego.
– Jest zamknięta od sześciu miesięcy – spokojnie stwierdziła Janet.
Po chwili namysłu zdecydowali, że to miejsce jednak będzie najlepsze. W końcu tylko tam nikt im nie przeszkodzi.
Całe osiedle znajdowało się w odosobnionym miejscu, na obrzeżach miasta, dzięki czemu nie musieli długo iść na upatrzone miejsce. Zabrali koce, jedzenie i dużo napojów. W końcu zamierzali tam spędzić minimum kilka godzin.
Mistrzem gry był Arthur. Rewelacyjnie potrafił poprowadzić akcję, tak aby każdego w całości pochłonęła. Jednakże tym razem miało to duży minus.
Kwiaty dziwnie zaczęły się poruszać, tak całkiem nienaturalnie kołysać, zarówno jak i drzewa. Mimo to nikt nie zauważył zmiany w zachowaniu tych organizmów. Korzenie powoli wyrastały z ziemi, rozkopując glebę, a pnącza bluszczu wędrowały zaraz za nimi.
Cate zawsze dbała o wygląd, dlatego i tym razem postąpiła tak jak zawsze, wyciągając okrągłe lusterko. Spojrzała w nie i zmrużyła gniewnie oczy.
Nagle się poderwała na równe nogi.
- Moi drodzy... Czas na nas - schowała przedmiot do kieszeni, lecz zanim reszta osób w jakikolwiek sposób zdążyła zareagować, zostali spętani nienaturalnie szybko rosnącymi pnączami bluszczu i korzeniami.
– Kotku – rozległ się kobiecy głos z włoskim akcentem. – Gdzieś się wybierasz? – do grupki podeszła włoszka o typowo krągłych, kobiecych kształtach. Jej niemalże czarne, pofalowane włosy lekko targał wiatr. Uśmiechnęła się zaczepnie i uniosła jedną brew wyżej.
– Spadaj ździro! – Cate syknęła dość zwierzęco.
Przez fakt, że te dwie kobiety nienawidziły się, mogłyby roznieść pół miasta...
– O cholera – Arthur nic więcej nie był w stanie z siebie wykrztusić, podczas gdy inni zszokowani wpatrywali się w przybyłą osobę i ich dobrą znajomą.
– Szukałam cię w tylu miastach – przenikliwie spojrzała na tak długo poszukiwaną przez siebie osobę. – Dobrze się ukryłaś. Jak to mówią… Najciemniej pod latarnią – podeszła bliżej i odgarnęła proste pasma włosów z twarzy Cate, podczas gdy ona zasyczała jak rozwścieczony kot. – Spokojnie – włoszka powabnie się uśmiechnęła, co było jej naturalnym odruchem. – Jest mi potrzebna twoja pomoc, a raczej twoje zdolności...
Cate zaczęła się szarpać, aby móc oswobodzić ciało i doskoczyć do gardła kobiety, jednakże efekt był przeciwny do zamierzonego. Rośliny mocniej ją spętały.
– Odejdź stąd – syknęła niezadowolona.
– Wiesz, że to ci nic nie da – płynnym ruchem nadgarstka, odgarnęła swoje włosy i podeszła do Janet.
Pogładziła ją po szyi opuszkami palców. Przerażona dziewczyna wstrzymała oddech.
– Zostaw ją Bluszcz! – gniewnie krzyknęła. Na jej smukłej twarzy widniała wściekłość. – Dobra! Czego chcesz?! – w oczach kobiety wręcz można było dostrzec chęć mordu.
– A może tak grzeczniej? Mrok chce się z tobą spotkać. Da ci potrzebne dokumenty, a dalej to wiesz co masz zrobić – uśmiechnęła się nieco tajemniczo i po chwili przerwy dodała. – Wystarczy, że wkradniesz się do tego szalonego genetyka Kingiana.
– Ja? – cicho jęknęła, gdyż miała świadomość, że włamać się do domu tego człowieka jest o wiele gorzej niż do tajnej organizacji rządowej. – Powiedz mu, żeby spieprzał! – na te słowa Bluszcz natychmiast skierowała dłoń w stronę szyi Janet. – Zostaw ich! – w Cate krew coraz to bardziej się burzyła.
– Zrozum! Twoja zgoda, ich życie – ta kobieta uwielbiała mieć władzę i nic nigdy jej nie przeszkadzało, aby pokazywać swoją wyższość nad innymi.
– Dobra – burknęła niezadowolona, a liany puściły wszystkich.
– Wiesz gdzie masz się stawić – wyniośle powiedziała jak do sługi, po czym się odwróciła i odeszła w stronę elektrowni.
Cate znów parsknęła niczym kot. Nie była zadowolona z faktu, że ktoś nią chce kontrolować.
– Ty... – wydukał Arthur, nie mogąc złożyć nawet kilku słów w jedną całość.
Nie ukrywał zaskoczenia, które dowoli się malowało na jego twarzy.
– Tak – ciężko odetchnęła i się odwróciła, zamierzając tak po prostu odejść.
Nastolatek złapał ją za ramię gwałtownie odwracając w swoją stronę, po czym tak po prostu przytulił.
– Nie ważne co by się działo, dalej będziemy przyjaciółmi! – owe słowa powiedział z największą powagą.
W końcu Cate traktował jak siostrę, której nigdy nie chciał stracić.
Dziewczyna całkiem bez słowa odwzajemniła uścisk. Potrzebowała choćby takiego małego gestu, gdyż nie miała ani rodziny, ani innych przyjaciół.
– Więc kto to był? – Janet bezwładnie machnęła ręką w stronę elektrowni.
Mimo wszystko jeszcze była w szoku i nie bardzo do niej dochodziło to, iż przed chwilą groziła jej osoba ze zmutowanymi genami.
– Andrea Berques. Pseudonim Bluszcz. Manipuluje wszelką roślinnością i metalem. Jej krew to trucizna… – przewróciła oczami, ukazując swoje niezadowolenie. – Prawa ręka Rabidusa Moriara, który jest płatnym mordercą i przywódcą mutantów nazywających się Grupą Mrocznych. Mrok włada nad czasem. Także potrafi przekształcić swoje ciało w dowolny kształt – zaczęła spokojnie wyjaśniać. Ciężko odetchnęła. – Ja jestem neutralna, ale mimo to Mroczni czasem zmuszają mnie do współpracy... Tak jak teraz. Ciągle przed nimi uciekałam, ale jak widać, nic to nie dało. Jeszcze jest grupka tych, co chcą pomagać i zwykłym ludziom i mutantom, ale nic o nich nie wiem, prócz nazwy. New World Order. I nic wam nie chciałam mówić o Amiji, żeby was nie martwić – spojrzała na ziemię, czując się niezbyt swojo. – Dorian chyba zniewolił żonę, która była mutantem, a Ami... – pokręciła przecząco głową. – Nie wiem, co się z nią mogło stać.
– Jakie są szanse, że Ami...? – zapytała Janet.
– To jest jak loteria – wzruszyła ramionami. – Jeśli pewien gen jest w stanie się przekształcić, to wcześniej czy później to nastąpi – spokojnie wyjaśniła. – Tak samo jest z paleniem. Nie każdy palacz ma raka płuc, bo to jest zależne od genów. Ja taka się urodziłam. Częściowo z kocim DNA. Poruszam się zwinnie i szybko jak zwierzę. Rewelacyjnie widzę w ciemnościach, a mój słuch jest lepszy niż u zwykłego człowieka. Jestem sierotą i nigdy nie poznałam swoich rodziców – spojrzała w gdzieś bok.
Nienawidziła o sobie mówić... Wręcz czuła się wystawiona na wszelkie ciosy losu, gdy ktoś cokolwiek o niej wiedział.
Momentalnie przez myśli tej kobiety przemknęły wspomnienia z dzieciństwa. Początek jej przygody jako mutantki... Jako osoby, którą wszyscy nazywali Kotką, a gdziekolwiek się pojawiła, wypowiadano słowa „dies irae”.
*** rok 2062 ***
Cate Jungens szła ciemną uliczką... Padał deszcz. Całe ubranie przykleiło się do jej szczupłego ciała. Nienawidziła tego, ale nie miała innego wyjścia. W swych ramionach tuliła małego kociaka. Był wychudzony, głodny i okaleczony.
Banda dzieciaków postanowiła się brutalnie zabawić, a gdy się pojawiła w pobliżu, natychmiast uciekli przerażeni. Już dobrze ją znali.
Wiedzieli, że nienawidziła niepotrzebnej przemocy.
Z początku chciała odejść, gdy odbiegli, ale ten kociak zaczął miauczeć... Było to przepełnione bólem, wręcz rozdzierającym błaganiem o pomoc.
Teraz niosła to małe, bezbronne zwierzątko do weterynarza. Czy zechce mu pomóc pomimo tego, że nie miała pieniędzy?
Kiedy znalazła się na dobrej ulicy, spojrzała na dom, w którym mieściła się lecznica weterynaryjna. Bała się tam wejść.
Ostatnimi czasy bywała tutaj bardzo często. Po raz pierwszy gdy to ona została dotkliwie ranna, a teraz przyszła po to, aby pomóc kotu.
Weterynarz uważał, że miała nietypowe oczy. Takie kocie, a ich złotawy odcień różnił się od naturalnego.
Dopiero po tych słowach zaczęła się zastanawiać na ile jest do tych zwierząt podobna. Niedługo po tym zaczęła sobie uświadamiać, że coraz lepiej słyszy i widzi w ciemnościach.
W końcu się zdecydowała wejść.
Stary mężczyzna na nią spojrzał z lekkim, troskliwym uśmiechem.
– Witaj - spokojnie odparł. – Co tym razem mi przyniosłaś?
Ostrożnie wyciągnęła ręce z kotkiem w stronę weterynarza.
– Nie musisz się mnie bać – szerzej się uśmiechnął, zabierając zwierzątko. Dokładnie go obejrzał, a jego wyraz twarzy stał się poważniejszy. Położył go na stole, po czym zaczął przygotowywać nici, igły i mały bandaż. – Opowiedz coś o sobie.
– Ja? – cicho zapytała zaskoczona, a może nieco wystraszona?
– Tak. Tyle razy tutaj przychodzisz, a wciąż nawet nie wiem jak się nazywasz. Wciąż pomagasz zwierzętom… Przeważnie kotom.
– Nie wiem dlaczego – cicho powiedziała, chcąc jak najszybciej stąd wyjść.
– Zachowujesz się jak one w stosunku do mnie – lekko się uśmiechnął. – One wiedzą, że nic im nie zrobię, nawet pomogę, ale mimo to boją się bliżej podejść.
Spojrzała przez okno. Rzeczywiście... Tyle razy tutaj była, a wciąż zachowywała niebywały dystans.
– Może...
– Gdzie mieszkasz? – zaczął zszywać ranę kociaka.
– Nigdzie... Nie mam domu – mężczyzna spojrzał na nią z nie dowierzeniem.
Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć.
– Wyglądasz na piętnaście lat. Na osobą zadbaną... Sądziłem...
– Nic mu nie będzie? – zapytała, zmieniając temat.
Nie miała ochoty rozmawiać o tym, że została porzucona i wychowywał ją bezdomny staruszek, który od jakiegoś czasu już nie żył.
– Właśnie kończę. Na szczęście to drobna rana – spojrzał na nią z ojcowskim uśmiechem. – Jak mam do ciebie mówić? Może Kotka? – w jego głosie nie było słychać żartu, ale powagę i zdecydowanie.
– Kotka? – cicho powtórzyła. – Jak pan chce.
Niedługo później wszyscy ją tak nazywali, a Cate zaczęła odkrywać swoje nietypowe zdolności.
~
Jungens z zamyślenia wyrwały słowa Alice.
– Jeszcze jest coś co powinniśmy wiedzieć?
Cate uśmiechnęła się niezwykle niewinnie.
– Mam słabość do wygody i samochodów... – przygryzła lekko dolną wargę.
– To twoje lamborghini ukradłaś? – Greta wybałuszyła oczy.
– No... - przeczuwając co zaraz nastąpi cicho jęknęła.
– Jak mogłaś?! – ryknęła rozmówczyni. – Jesteś złodziejką! – potrząsnęła koleżanką, jak szmacianą lalką.
Wszyscy na nie patrzyli zdumieni i pełni zaskoczenia, natomiast Greta była czerwona ze złości. W oczach Cate pojawiły się łzy. Gwałtownie zaczerpnęła powietrze w płuca.
– Gdybyś przeżyła to co ja, też byś kradła! – w jej głosie z lekka było słychać kocie syczenie.
Arthur nie mogąc patrzeć na kłótnie koleżanek, wszedł między nie, gdyż uznał, że jeszcze trochę, a się pozabijają.
– Spokojnie – powiedział, odpychając dziewczyny od siebie.
– To pewnie ty wkradałaś się w stroju sadomaso do banków! To o tobie mówili w wiadomościach! - Greta nie zamierzała odpuścić.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Wiedźma
Turkuć Podjadek
Dołączył: 24 Lut 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Nie 20:50, 28 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
– Jasna cholera! – prychnęła, po czym doskoczyła do Arthura, robiąc nad nim salto. Efektem czego było zeskoczenie na trawę zaraz za koleżanką – To skórzany strój z maską mądralo!
– Jeszcze raz tak...! – nic więcej nie powiedziała, gdyż Janet jej przerwała.
– Spokój!!! - wszyscy spojrzeli na rozgniewaną dziewczynę. – Mam tego dosyć! Przestańcie się kłócić! – jedynie Alice jak zwykle była spokojna i wszystkiemu przyglądała się z boku, nic nie mówiąc.
– Tak czy inaczej jeśli ktoś więcej się dowie o... – machnęła ręką w stronę koleżanki z kocim DNA. – Cate, to i my mamy przechlapane, więc gęby na kłódkę!
Arthur objął ramieniem Kotkę i odszedł z nią na bok.
– Nic nigdy o sobie nie mówiłaś – stwierdził. – Ale jeśli... Jeśli potrzebujesz kasy to mogę ci pomóc.
– Spadaj – burknęła, myślami błądząc całkiem gdzie indziej. – Teraz na pewno będą mnie inaczej traktować – pomyślała niezadowolona.
– A jak tam twój chłopak? Wie o tym? – zapytał z nutką zaciekawienia.
– Nie... Chociaż ostatnio go trochę podrapałam... – delikatnie przygryzła wargę.
Mimo wszystko były sytuacje, gdy traciła nad sobą panowanie.
– Podrapałaś? – na twarzy młodzieńca rysowało się nie małe zdumienie.
– No po plecach... – spojrzała na trawę i się lekko zarumieniła.
– A więc już to robiliście? – uniósł wyżej brwi, najwidoczniej będąc nader zadowolonym z takich intymnych tematów.
– I co z tego?
– Zajebiście by było... – niestety nie zdążył nic więcej powiedzieć.
– Zapomnij – burknęła i podeszła do Janet.
– Idźcie prosto do domu – nic nie wyjaśniając pobiegła w stronę pobliskiego lasu.
Cała grupka wróciła do bloku. Wszyscy milczeli. Każdy się zastanawiał nad całym, jakże nietypowym zajściem.
– Oni są wśród nas i nawet o tym nie wiemy... – cicho powiedziała Alice, z dużym niezadowoleniem, nerwowo rozglądając się dookoła i przenikliwie spoglądając na każdą mijającą ich osobę.
Cate zatrzymała się przed szklanym wieżowcem. Ciężko odetchnęła, a jej oddech się uspokoił po długim biegu.
Poprawiła czarną, zapinaną bluzę i otrzepała spodnie, wzorowane na bojówki.
Podeszła do drzwi i całkiem spokojnym chodem ruszyła w stronę schodów. Kiedy ochroniarz ją zatrzymał, spojrzała na niego dość wymownie.
– Tylko osoby upoważnione mogą wejść wyżej – odparł mężczyzna prężąc mięśnie.
Może inną kobietę by to przestraszyło, ale nie Cate. Dla niej bicie się z takimi osiłkami było szarą codziennością, umożliwiającą dożycie następnego dnia.
– A założysz się, że ja tam wejdę? – spokojnie zapytała i cicho zamruczała niczym kot, który jest bardzo zadowolony.
Mężczyzna natychmiast się odsunął i wycelował w nią broń.
– Mutant! – krzyknął, natomiast ludzie padli na ziemię z przerażeniem rozglądając się dookoła.
Jungens stała z założonymi rękami na piersi, a na jej twarzy widniał zaczepny uśmieszek.
– Tak niewiele wam trzeba do paniki – zmrużyła oczy i nim ochroniarz strzelił, wykopała z jego rąk pistolet.
Następne kopnięcie wykonała z obrotu, tak że mężczyznę odrzuciło na ścianę, po czym stracił przytomność, pod wpływem siły ciosu.
Podeszła do windy i spokojnie poczekała, aż się otworzy, spoglądając na swoje zadbane paznokcie.
Chwilę później jechała na wyższe kondygnacje wieżowca.
Grupka ochroniarzy czekała aż winda się zatrzyma na następnym piętrze, a gdy drzwi się otworzyły po znanym sygnale, nikogo w niej nie zobaczyli.
Cate spokojnie otworzyła drzwi do jednego z największych biur w tej budowli. Odruchowo otrzepała pyłki z ramienia.
– Czy zawsze musisz robić taki rozgardiasz? – w pomieszczeniu rozległ się męski głos o nader oschłej tonacji.
– Skoro zmuszasz mnie do pracy dla siebie, to muszę ci jakoś umilić życie. Więc czego chcesz? – powiedziała dość zaczepnym tonem, podchodząc bliżej biurka, swobodnie się nad nim pochylając i opierając dłonie.
Skórzany, biurowy fotel spokojnie się obrócił, a na nim ukazał się około trzydziestoośmioletni letni mężczyzna. Jego czarne włosy, były krótko ścięte i postawione na żelu. Wyraz twarzy zdawał się przeszywać chłodem i dystansem.
Miał na sobie czarny garnitur z purpurową koszulą rozpiętą przy kołnierzyku.
– Dwa włamania – nie silił się na zbyt wielkie wytłumaczenie.
Rzucił tekturową teczkę na blat biurka.
– A twoja roślinka nie może tego zrobić? Czy już jest na tyle niekompetentna? Taki pan i władca jest z ciebie, że twoi ludzie nie grzeszą rozumem – cóż... Cate potrafiła zdenerwować nawet najbardziej opanowaną osobę.
Mężczyzna gwałtownie się poderwał z miejsca, chwytając kobietę za gardło. Kotce nie było to na rękę, więc zwęziła oczy i głośno syknęła jak zwierzę.
– Zrobisz co ci każę! Rozumiesz?! – w oczach Rabidusa było widać przemożną chęć mordu.
– Tak – ponownie prychnęła niezadowolona, po czym Moriar ją puścił.
Oburzona wzięła teczkę i szybkim krokiem pokierowała się w stronę drzwi. Gdy już wychodziła, burknęła pod nosem niezadowolona:
– Dupek...
– Słyszałem – odparł oschle Rabidus.
Gwałtownie zamknęła drzwi za sobą. Miała serdecznie dosyć bycia kontrolowaną przez kogokolwiek.
– Cholerny telepata – niemo powiedziała.
– To też słyszałem – w głowie Cate rozległ się głos Rabidusa, co zdawało się rozchodzić po całym korytarzu.
Spojrzała na teczkę. Spokojnie ją otworzyła. Nagle skręciła w pewien korytarz, podczas gdy nadbiegający ochroniarze pobiegli w całkiem inną stronę.
– Jane Weller?! A gdzie adres i inne informacje?! – była oburzona. Spojrzała na swoje drugie zlecenie. – No i Davidion Kingian – ze złości zadrżała.
Wyszukiwanie informacji było jedną z jej pozytywnych zalet. Tym razem miała sporo do nadrobienia… Nie wiedziała kim jest kobieta, którą miała znaleźć. Nie miała pojęcia z jakich nowinek technologicznych i zabezpieczeń korzystał genetyk. Właśnie dlatego postanowiła od razu ruszyć do swojego mieszkania i szczegółowo zająć się zleceniem.
– Chcę zgłosić, że w okolicy jest mutant. Jest to około dwudziestoletnia kobieta, ubrana na czarno o prostych, brązowych włosach za ramię. Ma kocie oczy i nieludzko ostre paznokcie. Zaatakowała mnie… – cichy, dziewczęcy głos niemalże szeptał do słuchawki.
Już zapadł zmrok. Cate spokojnie szła ulicą, ręce trzymając w kieszeniach. Mijając jeden z barów, postanowiła, że się napije. W końcu na zrealizowanie wyznaczonego zadania miała jeszcze dużo czasu.
Natychmiast pokierowała się w stronę barmana.
– Daj czystą – odruchowo przeczesała włosy palcami.
Czuła się przytłoczona ostatnią sytuacją z jej przyjaciółmi i człowiekiem Rabidusa. Sama już nie wiedziała jak to wszystko się zakończy.
– No i kogo ja tu widzę? – zaraz za kobietą zatrzymał się jakiś mężczyzna.
Wyglądał jak typowy mięśniak, zarówno jak jego koledzy.
– Ja tylko go pożyczyłam – spokojnie odparła.
– Tak... Jasne! I tak przypadkiem zaparkowałaś w rzece?
– Ano zdarza się – uniosła zdumiona brwi, ponieważ rzadko niszczyła samochody.
Niepewnie się uśmiechnęła, natomiast nieznajomy złapał ją za ramię. Spokojnie wzięła kieliszek i tak po prostu wypiła duszkiem, niczym nie przepijając.
– Oddaj mi kasę za wóz! – ryknął rozwścieczony.
– Spokojnie – machnęła ręką i wzięła butelkę, aby się napić, lecz osiłek nią na tyle mocno potrząsnął, że część zawartości się wylała.
– Dawaj tą kasę!
Cate spojrzała na rozlany alkohol.
– Co? – zapytała nieco znużona.
– Głucha jesteś? – spokojnie napiła się z butelki.
– Może... – odparła, jakby nigdy nic się nie działo.
– Albo oddasz kasę, albo sfasonuję ci tą buźkę – spojrzała na podłogę na rozlany alkohol.
– A zapłacisz za to? – wskazała ciecz, będącą na posadce.
– Zapomnij! – osiłek ryknął śmiechem.
Cate miała już dosyć tego natręta, dlatego gwałtownym ruchem oswobodziła się z uścisku i z obrotu kopnęła mężczyznę.
– Żebra mi połamałaś! – jęknął, kuląc się, jednakże prawie nikt nie zwrócił na niego uwagi, ponieważ bójki w tym barze były na porządku dziennym.
Tylko jedna osoba z zaciekawieniem oglądała zaszłą sytuację.
– No i co z tego? – zapytała jakby nigdy nic i powróciła do kupionego alkoholu.
Cały czas piła z butelki, podczas gdy barman ze zdumieniem raz po raz na nią spoglądał.
– Pijesz jak Polak – stwierdził.
Gdy wypiła połowę zawartości, postanowiła stąd wyjść. Chwiejnym krokiem powędrowała na zewnątrz.
Ktoś popędził zaraz za nią.
– Czekaj mała! – na ulicy rozległ się męski głos.
Cate się rozejrzała. Zatrzymała się i spojrzała na mężczyznę o dłuższych, ciemnych włosach i stylowo wygolonej bródce i wąsach.
– Ty to – z lekka się zatoczyła – k***a kto?
– Diabeł we własnej osobie – nieznajomy zabójczo się uśmiechnął, ukazując jego niebanalną osobowość.
– Nie znam – spróbowała prosto stanąć, lecz jej to nie wychodziło.
– Ale wypiłaś... – przyjrzał się dziewczynie, nie ukrywając zdumienia.
– Spie... Spo... Sp... Sprze... - nie mogła się wysłowić – Spaaadaaj.
Kiedy tylko przejechał radiowóz, mężczyzna znikł, pozostawiając po sobie czarny dym. Cate się przewróciła na chodnik i gdy tylko policjanci ją zauważyli, natychmiast zabrali z ulicy.
Kiedy Jungens rano obudziła się, widok jaki ujrzała, był dla niej niezadowalający i do tego jeszcze ten okrutny kac.
Znajdowała się w celi. Obok niej byli mężczyźni ubrani w stylu heavymetalowym i jedynie co ich dzieliło to kraty. Jeden z nieznajomych puszczał jej "soczyste" całusy.
Czuła jak jej ciało odmawia posłuszeństwa, a ból głowy paraliżuje. Mimo to leniwie się podniosła i podeszła do krat. Ruchem ręki przywołała interesanta do siebie.
Mężczyzna natychmiast posłusznie podszedł. Gdy był już bardzo blisko, chwyciła go za bluzkę i szarpnęła w swoją stronę.
Metalowiec padł na ziemię z zakrwawioną twarzą.
Kiedy przyszedł policjant, zdumiony spojrzał na obecne osoby.
– Poślizgnął się – odparła Cate, po czym usiadła na ławeczce.
– Mutant – wysyczał mężczyzna, podnosząc się z posadzki i ocierając krew z twarzy.
Funkcjonariusz nawet się nie odezwał.
Niedługo później przyjechał duży, wojskowy wóz. Wyszło z nich kilku żołnierzy, a na końcu staruszek ubrany w elegancki garnitur. Podszedł do Cate. Tak po prostu stał, wspierając się na metalowej lasce i patrzył.
– Człowieka nie widziałeś? – zapytała niezadowolona.
– Nie takiego – szeroko się uśmiechnął i dał znać swoim ludziom, aby ją zabrali.
Żołnierze otworzyli celę, trzymając broń gotową do użycia.
Cate na nich spojrzała i przetarła twarz dłońmi. Wyglądała okropnie - podkrążone oczy i blada cera, a włosy w kompletnym nieładzie. Była całkiem niezadowolona, że ktoś jej przeszkadza. W końcu kac to nic przyjemnego, zwłaszcza dla kota.
Spokojnie wstała i podeszła do wyjścia. W sumie „podeszła” to za dużo powiedziane. Niemalże ciągnęła za sobą nogi, a jej chód wyglądał na ociężały i niezgrabny.
Stanęła w wejściu i wyciągnęła ręce, nadstawiając nadgarstki do zapięcia na nich kajdanek.
Staruszek wydawał się być aż nadto zadowolony. Rozejrzał się dookoła.
Jeden z żołnierzy podszedł do Kotki z ciężkimi łańcuchami. Ta uniosła zirytowana brew, po czym zawadiacko się uśmiechnęła. Podskoczyła na wysokość twarzy mężczyzny, który miał ją pilnować, trzymając w pogotowiu broń… Gwałtownie go kopnęła, tak że się przewrócił, a następnie doskoczyła do następnego i dzięki kociej zwinności zrobiła nad nim salto.
Raptem wystarczyło kilka podskoków i już była poza terenem budynku, gdy nagle usłyszała huk i poczuła przenikliwy ból.
– Trafiona – rozległ się męski, basowy głos w krótkofalówce trzymanej przez staruszka.
Ten jedynie poprawił płachty w garniturze, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Cate głośno parsknęła. Była rozwścieczona.
Zwinnie przeskoczyła przez maskę samochodu, tak po prostu znikając w tłumie.
Weszła do jakiejś ciemnej uliczki. Na jej twarzy rysował się ból i zniechęcenie, tym bardziej iż pozostawiała na chodniku ślady krwi.
– Cholera – mruknęła z załzawionymi oczami.
Potarła biodro, a na jej twarzy ponownie pojawił się grymas.
– Nie za dobrze to wygląda – usłyszała czyjś głos zaraz obok siebie.
Spojrzała pytająco na mężczyznę, który nie wydawał się na przejętego zaszłą sytuacją. Tak po prostu stał z założonymi rękami, a na jego twarzy widniał uśmiech.
– Ktoś ty? – fakt… Nie pamiętała jak spotkała go zeszłej nocy.
Mężczyzna przez chwilę milczał, a później spontanicznie wyciągnął dłoń w jej stronę, całkiem beztrosko, jakby była zwykłym człowiekiem i poznali się w najzwyklejszych okolicznościach.
– Jestem Johnny – uśmiechnął się szeroko.
– Spadaj – wycedziła przez zęby, czując jak słabnie przez utratę krwi i męczącego ją, niebagatelnie wielkiego, kaca. – Jestem zajęta – w sumie nic innego nie przyszło jej do głowy.
– Pewnie – wzruszył ramionami. – W takim tempie szybko się wykrwawisz – wskazał na jej biodro. – A wojsko sobie poeksperymentuje – w cieniu zaułku za widniały białe zęby.
Spojrzała na postrzelone miejsce. Kocie DNA i szybkie, zwierzęce tętno, dawało jej się we znaki.
– Czego chcesz? – domyśliła się, że w tych czasach nic za darmo nie ma.
– A więc… – zadowolony potarł dłońmi o siebie.
Dźwięk telefonu natychmiast skłonił właściciela do odebrania.
– Słucham? – w biurze rozległ się kobiecy głos.
– Obudziła się – ze słuchawki dobiegł dość oschły ton, wypowiedziany przez mężczyznę.
– W końcu – spokojnie powiedziała, odgarniając włosy z twarzy. – Będę za pół godziny. Do zobaczenia Lucas.
Kobieta zwinnie zebrała dokumenty i poukładała w szafie, zamykając ją na klucz.
Spojrzała w duże lustro zawieszone na ścianie, sprawdzając czy makijaż się nie rozmazał.
Brązowe włosy z ciemnoczerwonymi pasmami, były bujne i bardzo długie. Jej szmaragdowych, dużych, szklistych oczu pozazdrościłaby niejedna kobieta, a wydatnym ustom nie oparłby się żaden mężczyzna. Smukła i wysportowana sylwetka idealnie się komponowała z białą garsonką, którą odruchowo poprawiła.
Szybko wyszła z biura i podeszła do sekretarki.
– Jadę na pilne spotkanie – odgarnęła włosy i założyła okulary przeciwsłoneczne.
Kobieta przytaknęła, natomiast ona nie tracąc czasu szybko wyszła na parking.
Podeszła do samochodu i ciężko odetchnęła. Nie mogła już patrzeć na ten złom, ale uważała, że nie może sobie pozwalać na wszelkie wygody, aby niepotrzebnie nie wzbudzać podejrzeń.
Otworzyła drzwi, które dość ciężko chodziły. Włożyła klucze do stacyjki i tak po prostu starała się odpalić, jednakże silnik się dławił i zaraz gasł.
Złapała kierownicę obiema dłońmi, a jej tęczówki zabłyszczały intensywną czerwienią.
Samochód nagle sam odpalił, a dźwięk jaki mu towarzyszył był płynny i łagodny.
– To rozumiem – spokojnie powiedziała i ruszyła w stronę głównej drogi.
Jane Weller jest potężnym mutantem. Posiada takie zdolności jak kopiowanie łańcucha DNA, poprzez wymieszanie krwi, telepatia, telekineza, a także zmiana struktury molekularnej. To właśnie dzięki tej ostatniej uruchomiła ten rozwalający się samochód.
Kiedy dojechała na miejsce, ujrzała starą, rozwalającą się fabrykę, która wyglądała tak jakby zaraz miała się zawalić. Wręcz przypominało to wielkie, niebezpieczne ruiny.
Nagle z wejścia wybiegła dziesięcioletnia dziewczynka o miedzianych lokach i jasnej, odrobinę piegowatej cerze.
– Obudziła się! – śmiała się radośnie i przeskakiwała z nogi na nogę podekscytowana.
– Wiem skarbie – szeroko uśmiechnęła się i wciągnęła w płuca powietrze. – Ten zapach lilii to twoja sprawka? – zapytała, przenikliwie spoglądając na dziecko.
– Tak… – spojrzała na trawę, uroczo kręcąc nóżką w miejscu. – A skąd wiedziałaś? – zapytała zaciekawiona, ale dopiero po chwili.
– Nie mamy w ogrodzie lilii – odgarnęła loki z twarzy dziewczynki.
Aisha Latifah, adoptowana córka Jane Weller, posiadała zdolność wytwarzania zapachów, pamięć materii, wyczuwania czyichś intencji, widziała przez materię, natomiast poprzez dotyk niwelowała wszelkie odczucia fizyczne i psychiczne.
Dziesięciolatka chwyciła kobietę za rękę i poprowadziła w stronę ruin budowli. Wręcz radość jaka od niej promieniowała, udzielała się wszystkim dookoła.
Z każdym krokiem jakim się zbliżały do celu, stara fabryka zaczynała się przekształcać w piękną, białą willę z cudownym, kwiecistym ogrodem.
Kobieta spokojnie nasunęła okulary na włosy, po czym weszły do budynku, kierując się do jednego z wielkich pokoi.
Kiedy weszły do gustownie umeblowanego pomieszczenia, ich oczom ukazał się bardzo wysoki, szczupły mężczyzna o średniej długości, ciemnego blondu włosach,
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wiedźma
Turkuć Podjadek
Dołączył: 24 Lut 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Nie 20:50, 28 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
opadających na ramiona i czarnych oczach. Stał pod ścianą i patrzył w stronę wielkiego łóżka, trzymając ręce w kieszeni.
– Co z nią? – spokojnie zapytała kobieta.
– Budzi się – odparł bez przekonania. – Ale zdaje się, że jest w szoku – wydawał się tym nie przejmować.
Jane podeszła do będącej na łóżku dziewczyny. Leżała na brzuchu i była przykryta kołdrą, a jej ramiona świeciły nagością. Zmierzwione, ciemnobrązowe, bardzo długie włosy luźno spoczywały na poduszkach. Jasna cera zdawała się dodawać anielskiego uroku tej młodej kobiecie.
– W końcu wracasz do żywych – Weller delikatnie się uśmiechnęła, siadając na brzegu łóżka dość daleko od budzącej się osoby, która właśnie otworzyła oczy.
Wyglądała na zdezorientowaną.
– Będę na dole – odparł Lucas LaCroix po czym tak po prostu wyszedł z pokoju.
Jane spojrzała, na powoli dochodzącą do siebie dziewczynę.
– Jak się czujesz? – jej łagodny ton z lekka przypominał troskliwy głos każdej matki.
– Dobrze – cicho i dość niepewnie odparła, raz po raz spokojnie łapiąc głębszy oddech powietrza. – Proszę panią.
– Przyniósł ciebie jeden z moich przyjaciół. Byłaś nieprzytomna niestety przez cały miesiąc – spokojnie wytłumaczyła i pogładziła ją po włosach. – Nazywam się Jane Weller. Chłopak, który przed chwilą wyszedł to Lucas, a to jest Aisha – wskazała na promiennie uśmiechającą się dziesięciolatkę.
Kiedy dziewczyna chciała się podnieść, Jane jej na to nie pozwoliła.
– Poleż jeszcze trochę – delikatnie się uśmiechnęła. – Twoja przemiana nastąpiła gwałtownie i organizm musi się przyzwyczaić do zwiększonej masy ciała – mówiła to z taką lekkością, jakby to była najzwyklejsza codzienność, że czyjeś ciało może drastycznie zmienić swoją masę.
– Przemiana? – wsparła na łokciach, pytająco spoglądając na rozmówczynię, podczas gdy koc zsunął się z jej ramion, ukazując wielkie, białe skrzydła.
– Są takie piękne! – powiedziała z zachwytem Aisha.
– Jak się nazywasz? – dziewczyna pokręciła przecząco głową. Nie pamiętała. – Gdy ciebie znaleźliśmy nie miałaś żadnych dokumentów przy sobie – spokojnie odparła kobieta i spojrzała na zegarek. Była już ponad godzinę poza biurem, a jeszcze musiała dojechać do pracy… – Muszę wracać – odparła nieco ciężkim tonem. – Jakbyś czegoś potrzebowała to poproś Aishę lub Lucasa – dziewczyna ułożyła się na poduszkach, wciąż myśląc o tym kim jest i wszystkim tym co się obecnie działo.
Jane spokojnie wyszła, natomiast Aisha podeszła do anielicy i łagodnym ruchem ją przykryła.
– Mama mówiła, żebyś odpoczęła – promienny uśmiech z jej twarzy nie znikał.
Chwilę później postanowiła zostawić gościa w spokoju i tak po prostu bez pośpiechu wyszła.
Dziewczyna cicho odetchnęła, czując się aż tak bardzo niepewnie w tym miejscu…
Po chwili zaczęła się bawić bransoletką, będącą na jej nadgarstku. Uwagę dziewczyny przykuł wygrawerowany napis Amija Angel 20.06.2047r.
– Tak się nazywam? – cicho zapytała, po czym powstała, przytrzymując przykrycie, gdyż w nic nie była ubrana.
Rozejrzała się dookoła. Na krześle została ułożona sukienka, dlatego spokojnie powstała i ubrała się.
W wielkiej kuchni, urządzonej w nowoczesnym stylu, Lucas zaparzał herbatę.
– Też mi zrobisz? – wbiegła Aisha, tradycyjnie się śmiejąc i radośnie podskakując.
– Oczywiście mademoiselle – odparł z lekka oschłym, lecz mimo to łagodnym tonem.
– Co myślisz o tym anio… – zamilkła, zastanawiając się jak odmienić wyraz.
– Aniele? – spokojnie spytał.
– Yhy – dziewczynka potwierdziła skinieniem głowy.
– Nic – wzruszył ramionami. – W sumie pierwszy raz coś takiego widzę – na chwilę zapomniał o manierach, nazywając Amiję „czymś”.
Miał cięty język, ale przy Aishy starał się być spokojny i opanowany ze względu na swoje zdolności.
Jego skóra została pokryta nanobotami w około sześćdziesięciu pięciu procentach. Owe roboty sprawiały, że naskórek w pokrytych miejscach przybrał lekko szarawy odcień i pełnił funkcję niezniszczalnego pancerza. Posiadał niebywałą zwinność fizyczną, oraz nadludzką siłę, która wzrastała wraz z gniewem. Także poprzez kontakt fizyczny potrafił ładować materię ożywioną, zarówno jak i nieożywioną.
– Mamy anioła! – zaśmiała się radośnie dziewczynka.
– Ciekaw jestem co ona o tym myśli – przypomniał sobie jak się czuł, po utracie wszelkich wspomnień dotyczących trzech lat jego życia.
– Mogę prosić o coś do picia? – w pomieszczeniu rozległ się cichy, delikatny, kobiecy głos.
Lucas i Aisha spojrzeli w stronę drzwi.
Amija była ubrana w białą, zwiewną sukienkę. Jej niedbale opadające włosy na ramiona, były nieuczesane, a skrzydła źle złożone. Podkrążone oczy, same za siebie mówiły, że horror dla tej dziewczyny wciąż się rozgrywał.
Przez chwilę zapadła głucha cisza.
– Oczywiście – spokojnie odparł mężczyzna, nalewając herbaty do szklanki. – Proszę – wskazał na krzesło stojące przed długą ladą. – Usiądź.
– Dziękuję.
Amija dość niepewnie podeszła bliżej. Spokojnie opadła na wysokie krzesło, podczas gdy Lucas postawił przed nią szklankę z ciepłą herbatą. Przez chwilę się przyglądał dziewczynie, aż w końcu wyszedł zza lady.
– Mogę? – zapytał wskazując jej skrzydła.
Ta niepewnie skinęła głową, a on pomógł poprawnie złożyć nieproporcjonalnie duże do reszty sylwetki, białe skrzydła. – Więc jak mamy się do ciebie zwracać? – w jego głosie wciąż było słychać opanowanie i odrobinę oschłości.
– Amija – przetarła oczy dłonią. – Chyba… – nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
Dodatkowy ciężar sprawiał, że odczuwała dyskomfort, a nowe otoczenie krępowało.
– Pasuje do ciebie to imię – napił się z granatowego kubka. – Takie delikatne… – gdy tylko ujrzał zmieszanie na twarzy dziewczyny, postanowił zamilknąć.
– Ja też chce mieć skrzydła! – Aisha zaśmiała się radośnie i dla zabawy okręciła się na krześle, po czym wybiegła, udając że leci, przy tym spontanicznie machając rękami.
Amija widząc zachowanie dziecka, delikatnie się uśmiechnęła. Zamknęła oczy i cicho odetchnęła.
– Gdzie mnie znaleźliście? – zapytała.
Gdy Lucas spojrzał na kobietę, dostrzegł, iż jej włosy nieco pojaśniały.
– Lux cię znalazł. Chodził po lesie z Aishą i Vitą. Przyniósł cię tutaj, ponieważ w jego domu byli goście… Teraz jest w szkole, ale po południu pewnie tutaj się pojawi.
Amija spojrzała przez ramię na podłogę, chcąc rozejrzeć się po pomieszczeniu. Jej włosy zmieniły kolor na odcień miedzi, a na twarzy pojawiło się z przerażenie, a zarazem zmartwienie.
– Ktoś tutaj jest ranny? – jej głos był bez reszty przesycony troską.
Lucas mimowolnie wychylił się zza lady i spojrzał na kilka świeżych, dużych kropli krwi na podłodze. Odłożył kubek i wymownie zerknął na Amiję.
Rany po drastycznej przemianie były już zagojone, więc to na pewno nie jej. Czerwona maź znaczyła kierunek w stronę spiżarki.
Pewnym krokiem podszedł do drzwi, spokojnie je otwierając. Zaświecił światło i rozejrzał się po pomieszczeniu w którym nikogo nie dojrzał. Gdy już miał wychodzić na jego ramię spadły dwie krople krwi, niemalże jedna zaraz za drugą. Gdy tylko wzrok mężczyzny pokierował się w stronę sufitu, ktoś próbował go kopnąć. Właśnie dlatego gwałtownie chwycił tą osobę, rzucając z obrotu na lodówkę w sąsiednim pomieszczeniu. Blacha na urządzeniu mocno się wgniotła.
Przestraszona Amija odskoczyła na bok, natomiast jej włosy drastycznie zmieniły kolor na czarny, zarówno jak i jej pióra.
Na posadzce zaraz przed lodówką, leżała wysoka, szczupła kobieta o prostych włosach. Była ubrana na czarno. Głośno prychnęła, klękając i wspierając się przy tym rękami. Na jej ramieniu widniała zawieszona torba.
Amiji tak serce waliło, że nie wiedziała co zrobić.
Cate na nią spojrzała i widząc pióra, oczywiście zgłodniała. Wręcz poczuła wilczy głód. Doskoczyła do anielicy, lecz zanim cokolwiek zdążyła zrobić, Lucas złapał ją, ponownie odrzucając na przeciwną stronę pomieszczenia, prosto na ścianę.
Laptop który miała w torbie, osunął się z trzaskiem na ziemię.
Mężczyzna go podniósł i spojrzał na Kotkę.
– Łapki cię mierzwią? – powiedział z lekkim uśmiechem, natomiast kobieta ostrzegawczo zasyczała. – Już tutaj nie wracaj, bo skończy się to dla ciebie bardzo źle – powiedział z powagą w głosie.
Jungens mimo przeszywającego jej ciało bólu, wyskoczyła przez otwarte okno i wbiegła do pobliskiego lasu.
LaCroix podszedł do Angel. Dopiero teraz, gdy oboje stali, było widać różnicę między ich wzrostem. Ta młoda kobieta prawie że sięgała do jego ramienia.
– Nic ci nie jest? – Amija była blada i przestraszona.
Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Cóż… Nie na co dzień ktoś chce nas zjeść…
– Nic – cicho powiedziała. – Dziękuję – niemalże szepnęła i ruszyła do lady, aby napić się herbaty.
Zaległa głucha cisza. Lucas oparł się plecami o ladę i splótł ręce na piersi.
– Tutaj zawsze będziesz bezpieczna – odparł z powagą. – I zawsze pomożemy jeśli będzie trzeba – jego głos wydawał się być oschły.
Nie przepadał za rozmową z nowymi osobami, ale mimo to chciał dać jej do zrozumienia, to samo co kiedyś powiedziała mu Jane.
Ta kobieta w swoim życiu zaznała wiele krzywd, dlatego postanowiła przede wszystkim pomagać ludziom takim jak ona - osobom, których kod genetyczny uległ zmianie.
Gdy dwa lata temu spotkała Aishę na ulicy, aż serce zaczęło jej łomotać z żalu. Ośmiolatka była brudna i zaniedbana, gdy tylko się dowiedziała, że dziewczynka mieszka w opuszczonym samolocie, natychmiast zabrała ją do siebie. Traktowała jak własną córkę, aż w końcu adoptowała. Następną osobą była Andrea Vitaci - Vita, była młoda kobietą, która przez swoje zdolności zawsze musiała nosić opaskę na oczach, ponieważ spalała wszystko swym wzrokiem. Anthony, który potrafił ożywić to co widział na obrazie, władał nad barwami i dźwiękami. W końcu on - Lucas.
Gdy Jane go znalazła w ciemnej uliczce we Francji był poważnie ranny, niemalże wykrwawił się tam leżąc, ale ona mimo to że go nie znała, zabrała do tego domu i troskliwie się zaopiekowała.
Niestety tej chwili nie pamiętał i trzech lat z jego życia przed tym zdarzeniem.
Teraz z Jane są przyjaciółmi, a LaCroix wciąż w duchu jej dziękuje, że tamtego dnia ją spotkał.
Następnym któremu ta kobieta pomogła był Chris - Lux. Chłopak adoptowany przez bogatych ludzi, którzy szukali pomocy w wychowaniu tak nietypowego dziecka o nadnaturalnej sile i w końcu Amija – młoda kobieta, której przemiana była na tyle gwałtowna, że niemal zginęła.
Anielica spojrzała na szklankę z herbatą. Dobrze czuła, że jest teraz osobą, którą tak naprawdę nie zna.
– Nie chcę się narzucać – spokojnie powiedziała z delikatnie uniesionymi kącikami ust ku górze.
Jej natura wiele się nie zmieniła. Jedynie stała się łagodniejsza, a wyuczona kultura osobista nie dała o sobie zapomnieć.
Lucas krzywo się uśmiechnął.
– A masz gdzie teraz iść? – zapytał nieco ironicznym tonem, znając odpowiedź.
To pytanie dla Amiji było okrutne, gdyż skąd miała to wiedzieć, jeśli nic nie pamiętała?
– Nie – pokręciła przecząco głową, a jej włosy i pióra stały się kruczoczarne, natomiast na twarzy rysował się smutek.
Mężczyzna usiadł obok Angel. Nie lubił, gdy kobieta była aż tak bardzo ponura.
– Te skrzydła ci pasują – na jego twarzy zawidniał minimalnie widoczny uśmiech. Niestety nie miał w nawyku okazywanie swoich uczuć, dlatego nie był w stanie być choćby odrobinę sympatyczniejszy. – Chociaż nawet bez nich wyglądasz jak anioł – Amija słysząc te słowa, spuściła wzrok na swoje dłonie. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce, natomiast włosy i pióra zaczęły zmieniać odcień na ciemnoczerwony. Lucas spokojnie powstał. – Jakbyś czegoś potrzebowała madame to mój pokój jest na górze – po czym tak po prostu odszedł.
Anielica spokojnie dopiła herbatę i weszła do holu. Tam zatrzymała się przed gigantycznym, lustrem zawieszonym na ścianie w ozdobnej ramie.
Cicho odetchnęła i rozłożyła skrzydła. Zrobiła to nierównomiernie, jednakże nie to przyciągnęło jej uwagę, tylko kolor piór, który właśnie zmieniał się na coraz jaśniejszy, aż w końcu przybrał naturalny, biały odcień. Jej włosy stały się ciemnobrązowe z delikatnymi pasemkami.
Gdy przestała się zastanawiać nad tą swoją innością, spróbowała złożyć skrzydła, jednakże musiała wykonać kilka prób, aby zrobić to jak na leży. W końcu gdy jej się udało wyszła przed willę do ogrodu. Wciągnęła powietrze przesycone zapachem róż i delikatnie się uśmiechnęła.
Lucas spojrzał przez okno, a na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech, widząc, jak Amija zaczyna próby wzbicia się w stronę nieba.
Każde jej podejście do owego zadania przypominało mu próbę niezdarnego pisklaka, który dopiero zaczął nowe życie.
– To niesamowite – odparł Arthur. – Graliśmy postaciami, które były wymyślonymi mutantami, a Cate… – na chwilę zamilkł, szukając odpowiednich słów. – A Cate nie grała wymyśloną postacią. Grała sobą.
Wciąż wydawało mu się to tak bardzo nieprawdopodobne. Nigdy, a przynajmniej tak sądził, że nie spotkał mutanta i to właśnie teraz do niego doszło.
Każdy człowiek którego poznał mógł być inny, aniżeli on sam.
Janet przewróciła oczami i ciężko usiadła na wersalce.
– Ta… I jeszcze ta kobieta… – zamyśliła się przez chwilę, nerwowo przykładając palce do oczu. – Bluszcz?
– Mają ksywy mówiące coś o ich zdolnościach – odparła oschle Alice. – A co będzie jak Cate poniesie, gdy będziemy przy niej?
– Przecież ją znasz – zaśmiał się młodzieniec. – Muchy by nie skrzywdziła.
– Yhy… – z powątpieniem przytaknęła Janet. – Tyle lat ją znamy i nagle dowiadujemy się, że jest mutantem i złodziejką – pokręciła przecząco głową. – A co będzie następne? Że kogoś zabiła?
Arthur po raz pierwszy nie wiedział co powiedzieć. W końcu jego przyjaciółka miała rację.
Znali Cate od strony którą im pokazywała, a tak naprawdę nic o niej nie wiedzieli.
– Zbieraj się – Toby rzucił plecak w ramiona nastolatka.
Był wysokim, farbowanym blondynem, a jego włosy zostały równo podcięte w połowie uszu.
Włożył chude ręce do kieszeni w luźnych, materiałowych spodniach. Brązowa bluza z kapturem niczym się nie wyróżniała.
– Jeszcze lekcje się nie skończyły – siedemnastoletni chłopak o czarnych włosach i pozornie wątłej posturze, nie za bardzo miał ochotę słuchać starszego kolegi.
– Zbieraj się, a nie gadaj! Nie ma czasu – wyciągnął z kieszeni kluczyki do swojego samochodu.
– Co tym razem? Jeszcze kilka godzin nieusprawiedliwionych, a mnie naprawdę zawieszą – zarzucił plecak na jedno ramię i gwałtownie się obrócił, przy tym wpadając na dużo niższą od siebie osobę, która z hukiem upadła na ziemię.
– Uważaj ślepoto! – gdy chłopcy spojrzeli na leżącą dziewczynę, nieco im się głupio zrobiło.
Na posadce siedziała młoda, dwudziesto dwu letnia kobieta, której oczy były zasłonięte czarną opaską, a obok siedział pies przewodnik.
– Sorry – bąknął pod nosem Toby, chociaż to nie on był tutaj winny.
Z bocznego korytarza wyszedł młodzieniec o średnim wzroście i jasnych, niezbyt długich włosach, obecnie przykrytych czapką z daszkiem. Miał na sobie granatową koszulę i jeansowe spodnie. Jego chód wydawał się luźny i spokojny.
Gdy tylko zobaczył przyjaciółkę na podłodze, natychmiast do niej podbiegł, pomagając wstać.
– Vita… Nic ci nie jest? – zapytał widząc, jak jego koleżanka była nieco skołowana zaszłą sytuacją.
– Jestem cała Lux – powiedziała zirytowana pod nosem. Przez złość nie zauważyła, że obdarła sobie łokieć, w wyniku czego skóra zaogniła się czerwienią. Spokojnie podeszła do chłopaka który ją przewrócił. Dłonią sprawdziła jaki był wysoki, po czym gwałtownie z płaskiej ręki uderzyła go w ramię, tak że aż biedaka odchyliło na bok. – Uważaj smarkaczu jak łazisz!
– Tobie to nie trzeba pomagać – spokojnie odparł Chris, szeroko się uśmiechając.
Kiedy chciała drugi raz uderzyć siedemnastolatka tak „dla równowagi”, Toby złapał jej rękę.
– Uspokój się – powiedział zniżając ton, co o niczym dobrym nie świadczyło.
Dziewczyna poczuła dotkliwy ból, lecz nie będący wynikiem silnego uścisku. Ten młody mężczyzna posiadał zdolność uszkadzania organizmu wroga w dowolny sposób.
– Lux – głośno jęknęła.
Gdy tylko przyjaciel spojrzał na jej rękę, dostrzegł widoczne ciemnofioletowe żyłki. Natychmiast zareagował, gwałtownie wysuwając przed siebie rękę z zadartymi do góry palcami.
Toby’ego odrzuciło na ścianę. Gdy tylko spojrzał na przeciwnika, jego oczy stały się całe czarne. Niebywale go rozwścieczyło zachowanie nastolatka.
Oboje podeszli bliżej siebie.
– Spadaj stąd młody – Toby nie wydawał się być zadowolony, że ktoś wchodzi mu w paradę, tym bardziej że jest już spóźniony.
– Ej, no, stary… – Lux uniósł lekko ręce. – Zaatakowałeś dziewczynę, która chodzi z psem przewodnikiem. Gdzie masz rozum stary? – obrócił daszek czapki na kark.
Czuł niemałe wyrzuty sumienia, że poprosił Vitę o przyniesienie książki, którą zostawił na stole w swoim pokoju.
– Chris… Uważaj na niego – powiedziała nieco zdezorientowana kobieta.
– Spoko siostra – na twarzy Luxa pojawił się cwaniacki uśmiech.
Farbowany blondyn skorzystał ze swoich mocy, starając się uszkodzić narządy wewnętrzne przeciwnika, przez co młodzieńcowi z nosa popłynęła krew.
Andrea miała dosyć tych upierdliwych osób… Jak zwykle była niecierpliwa, dlatego podeszła bliżej, natomiast Toby parszywie się uśmiechnął.
– Szkoda, że nie zobaczysz jak twój brat cierpi – odparł z zadowoleniem, podczas gdy Lux z lekka się skulił.
Powoli i niezbyt chętnie ściągnęła opaskę, a jej wzrok spoczął na natrętnym mężczyźnie.
Gdy tylko Toby poczuł gorące powietrze, wędrujące w jego stronę, Luxa zostawił w spokoju, starając się zatrzymać nasilające się zdolności młodej kobiety.
Chris ciężko odetchnął. Otarł sobie krew z twarzy, z dużym niezadowoleniem.
Towarzysz Toby’ego tak stał i przyglądał się zaszłej sytuacji z wyraźną obojętnością.
– Może tak poćwiczysz Arian? – farbowany blondyn zapytał swojego kolegę.
– Może – odparł bez przekonania.
Nastolatek spojrzał w stronę Chrisa, a jego oczy wyraźnie zaczęły się przekształcać w zwierzęce, natomiast całkiem zdenerwowana Vita, podeszła bliżej Toby’ego.
– Mogę tak władać nad Twoją mocą cały dzień – odparł cwaniackim tonem Toby.
– Ale mam ochotę cię kopnąć – burknęła pod nosem rozeźlona kobieta.
– Jeśli ci się uda – odparł, odczuwając niebywałą satysfakcję, władzy nad czyjąś zdolnością.
Vita fuknęła i tupnęła nogą o podłogę, wręcz wyobrażając sobie jak się wyżywa na Toby’m, waląc go kijem od miotły.
– Odwalcie się i idźcie w swoją stronę! Wiecie co będzie, gdy ktokolwiek o nas się dowie! – adrenalina w jej ciele stopniowo zaczęła wzrastać.
– Nie my zaczęliśmy – ciało Ariana przekształciło się w czarnego, chudego, ale za to ponad dwumetrowego wilkołaka.
– Tylko na tyle cię stać stary? – na twarzy Lux’a pojawił się zawadiacki uśmiech.
Stwór nagle ryknął ukazując swoją złość, w tym samym czasie co zadzwonił dzwonek, dający do zrozumienia, że zaczęła się przerwa.
– Do cholery – mruknął farbowany blondyn. – Wystarczy, bo ludzie zaraz się zejdą – przekształcił ciało Ariana w ludzkie i spojrzał na Vitę, która nerwowo zaciskała w dłoni materiał. – Lepiej to załóż.
Dziewczyna zamknęła oczy i założyła opaskę. Przywołała psa ruchem ręki i złapała go za szelki.
Toby z Arianem natychmiast wybiegli ze szkoły, kierując się w stronę zaparkowanego przed budynkiem samochodu.
– Nie wiedziałam, że chodzisz do klasy ze sługusem tego debila – burknęła pod nosem Vita.
– Luz kobieto. Też nie wiedziałem – Lux poprawił czapkę, daszek zwracając w przeciwną stronę.
Vita wyciągnęła z torby grubą książkę i podała przyjacielowi.
– Tylko ona leżała na stole. Mam nadzieję, że to ta książka, którą chciałeś.
Młodzieniec się uśmiechnął.
– Życie mi ratujesz! – pocałował kobietę w policzek, delikatnie podtrzymując ją za ramiona i odbiegł w stronę swojej klasy.
– Nie ma za co Chris – delikatnie się uśmiechnęła i ruszyła do wyjścia ze szkoły.
– Umów mnie na spotkanie – Jane spokojnie rozmawiała ze swoją sekretarką przez telefon. – Z panią Nadini Devgan.
– Oczywiście pani Weller. A na kiedy?
– Im szybciej tym lepiej. Zależy mi na czasie Samantho.
– Dobrze pani Weller – Jane odłożyła słuchawkę i rozejrzała się dookoła.
Jej biurko było duże i solidne. Ciężko pracowała, aby dostać kierownicze stanowisko. Długie lata pracy, a i tak miała wrażenie, że niewiele zrobiła. Przyłożyła koniec długopisu do ust, myśląc o swoim domu.
– Aisha, Anthony, Vita, Lucas, Lux i Amija... – szepnęła. – Chronię ich, ale jak mam uchronić innych? – cicho powiedziała, czując ciężar odpowiedzialności na niej spoczywający.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marcin
Niepylak
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 798
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 2/10 Skąd: Getto
|
Wysłany: Nie 23:23, 28 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
na 1wszy rzut oka - objętościowo zachęca, ale czytać będę jak wywietrzeje mi z głowy "Bóg Imperator Diuny" bo tamta książka za każdym razem gwałci mój pogląd na literaturę wszelaką
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Marcin dnia Nie 23:24, 28 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kwadrat
Rozkruszek
Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 1027
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: wziąć na wino?
|
Wysłany: Wto 3:08, 02 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Idąc po kolei co mi się nasunie
Czasem zdania są zbyt złożone (przykład)
"zapytał siedemnastoletni młodzieniec, którego czarne włosy były krótko ścięte, a strój przypominał typowy dres."
np. na "zapytał siedemnastoletni, krótko obcięty młodzieniec ubrany w typowy dres"
"Jednakże tym razem miało to duży minus."
na "Tym razem miało to duży minus" lub po prostu "Był to duży minus."
Polecam popróbować krótkiej formy dziennikarskiej (zero przymiotników, proste zdania), zmienia to trochę styl pisania na bardziej dynamiczny co przydaje się przy szybkiej akcji
BTW. W rodzimej literaturze zdecydowanie rzadziej używa się strony biernej, gdyż zdania brzmią trochę nienaturalnie "Efektem czego było zeskoczenie na trawę zaraz za koleżanką". Tłumaczenia z angielskiego (gdzie jest jej dużo), sprawiają, że można je spotkać u nas coraz częściej, choć dla mnie dalej trochę nie pasują.
Przy opisach wyglądu postaci trochę się gubię, za dużo na raz. Czasem można po prostu prowadzić rozmowę, od czasu do czasu wplatając informacje o osobach. Kiedy jeden opis znajduje się zaraz po drugim, nic z tego nie pamiętam.
Skrótowy opis dwóch frakcji walczących mutantów wyłuszczony nastolatkom jest trochę dziwny.
Patrzę na historię przez pryzmat X-menów i trochę zakłóca mi to odbiór. Nie jest dobrze reklamować swoje dzieło jako "podobne do"
Zabieg retrospektywny super. Bardzo podoba mi się scena u weterynarza. Jest taka, naturalna?
"Skoro zmuszasz mnie do pracy dla siebie, to muszę ci jakoś umilić życie."
zamiast 'siebie' proponuję 'ciebie' bo tak wychodzi na to że Cate pracuje sama dla siebie.
Im dalej tym lepiej się czyta:) widać jak się rozkręcasz.
Podoba mi się pomysł z aniołem!
Dzięki przeskokom powieść się nie wlecze, lecz obawiam się że ten ostatni trochę zbyt trudno logicznie powiązać.
Z rannej kotki przechodzimy do rannej kotki w składzie która nagle zostaje wypuszczona. Anielica i bójka w szkole. Motywy zostają po prostu ucięte. Wydaje mi się (to moje mocno prywatne zdanie) że 2-3 równocześnie prowadzone akcje to maksymalna ilość. Tutaj mocno się to gmatwa.
Podsumowując, jestem pod ogromnym wrażeniem pracy. Z początku się to ciężko rozkręca, ale im dalej tym jest lepiej. Bolą trochę nawiązania do X-menów (zawsze wydawało mi się że albo się trzyma konwencji, albo wymyśla coś nowego), jednak składa się to w interesującą całość. W tym pierwszym rozdziale mamy pare luźno zarysowanych motywów, które mam nadzieję, dalej rozwijasz głębiej?
i moje pytanka:
Kto jest głównym bohaterem?
Czy akcja będzie opierać się głównie na osi dobre mutanty vs. złe mutanty + brak akceptacji społecznej?
Pozdrawiam i czekam na dalsze części!
ps.
Sorki, jeśli przesadziłem (łatwo jest krytykować samemu nic nie pisząc)
nie chciałbym Cię zniechęcać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wiedźma
Turkuć Podjadek
Dołączył: 24 Lut 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Wto 19:47, 02 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
^-^ Jak to miło widzieć jakąś krytykę! W końcu po tylu latach XD
Szczerze powiedziawszy tego właśnie mi brakowało i wcale mnie to nie zniechęca:P
Odpowiedzi na pytania:
- Kto jest głównym bohaterem? - nie ma głównego bohatera... Cała historia opowiada o życiu osób należących do określonych grup.
- Czy akcja będzie opierać się głównie na osi dobre mutanty vs. złe mutanty + brak akceptacji społecznej? - w całej historii nie ma czegoś takiego jak "dobry" i "zły". Każda postać ma swoje pozytywne i negatywne zalety, jak to np. zostało pokazane przy postaci Lucasa kiedy okazuje się, że zabijał za pieniądze. Jeśli chodzi o brak akceptacji społecznej, pod koniec drugiego lub już na początku trzeciego tomu wprowadzę iż grupa NWO zaczyna współpracę z władzami, po wyjaśnieniu pewnych kwestii spornych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|